Do 12 ogarniamy , nie ogarnięte na dana chwile rezerwacje, lotów, hoteli, samochodów, reklamacje rożnych pobrań z kart, itp… jakoś dało się to w miarę poukładać bez większych strat ale dużo czasu i energii na to poszło.
Następnie ruszamy na nasze ulubione NYC… mimo ze nas nie wypuściło, długo się na nie gniewamy:)
Jedziemy metrem na Chesea Market tam bardzo przyjemny spacerek, następnie jedziemy na Brooklyn i polski greenpoint. Kupujemy polskie produkty… Luizka dostaje nawet za darmo kiszone ogórki… idziemy do Polskiej knajpy… o nazwie Pyza zapodajemy sobie ruskie pierogi. Dzieciaczki przeszczęśliwe ze tak dużo ludzi gada po polsku. Chodzimy sobie tak z 3 godziny i wracamy wieczorem na Manhattan w okolice naszego pierwszego hotelu, tam nasz ulubiony koreański grill i spacerkiem przez Times Squere wracamy do hotelu. Jak zwykle już 23.30… dzieciaczki jeszcze maja energie…