Trzy pełne dni minęły dosyć szybko. Na całej wyspie jest tylko 6 samochodów do wypożyczenia i wszystkie zajęte, także zostają nam tylko spacery i łódki.
W pierwszy dzień ogarniamy zatokę Oro Bay super przeprawa przez dżungle i płytką rzekę wśród sosen i palm i naturalny basen z rybkami, wygląda jak sztuczne akwarium- całkiem fajnie ale nie spektakularnie, ale Nemo znaleźliśmy.
Drugi dzień: wyprawa łódką: widzimy żółwie, piękne płaszczki, bezludne wysepki z pięknymi piaskowymi plażami i krystaliczna woda i pierwszy raz pływające na wolności delfiny- piękne wręcz metafizyczne przeżycie. Kolor wody zwala z nóg. Spokojnie laguna wokół wyspy trafia na miejsce nr 3 po Bora Bora i Aitutaki. Snurkujemy tez z rybkami na dosyć dużej głębokości a kolor, wody i przejrzystość jest jednym z najlepszych.
Trzeci dzień: chilout na plaży, nauka, i praca- chociaż z praca to dosyć słabo bo Internet ledwo zipie a GSM nie ma wcale…
Nowa Caledonia z Isla des Pins zaskoczyły nas bardzo pozytywnie swoim pięknem, przyroda, życiem morskim i kolorami. Niemile zaskoczyli nas natomiast ludzie, którzy sa wyjątkowo niemili, bez uśmiechu, naburmuszeni i problemowi oraz wolni i leniwi. Pod tym względem duzy minus. Jako rasa sa bardziej czarni niż Polinezyjczycy, bardziej podobni do Afrykańczyków. Pogoda za to nas rozpieszczała, słonecznie, bez chmurnie, pięknie.
Raz przez przypadek dostaliśmy do jedzenia Cleme i jest to w zasadzie pierwsza rzecz której mimo chęci nie udało się przełknąć przez jej konsystencje…