Opuszczamy rano Del Mar a tu zaczyna padać. Pada i to ostro pierwszy raz na naszej wycieczce, cieszymy się ze udało nam się spakować namiot i wszystkie graty. Jedziemy w stronę Saint Tropez- ruch jest przeogromny, Na granicy z Francją zatrzymujemy się na mały shopping. Ruszamy dalej i 2 godziny jedziemy w korku. To nasza pierwsza blokada drogi po przejechaniu 6500km, wszystko przez bramki na autostradach. Wymęczeni docieramy do Saint Tropez a tu kolejna niespodzianka- nasze upatrzone campingi nie maja miejsc jak w ogóle wszystkie pozostałe do których zajeżdżamy. Pokoi w hotelach tez nie ma a ceny startują od 250 euro za noc. Ludzi mnóstwo i samochodów tez mnóstwo. Na ulicach pełna lanserka, roys roys, benteleye, maserati, ferrari, porsche, harleye. Byliśmy tu kiedyś przed sezonem i było troch bardziej znośnie. Jedziemy wybrzeżem w poszukiwaniu jakiegoś miejsca do spania. O 23 trafiamy na camping na którym są miejsca i nawet zrobią check-in w Miejscowości Saint- Aygulf. Cena jaka nam wyliczają to 55 ale mówią ze rozliczymy się rano jak będzie otwarta recepcja. Rozbijamy się, kolacja i spać- dobrze ze dzieciaczki pochrapały trochę w trasie…
Rano okazuje się ze camping kosztuje tylko 34 co nas cieszy jest nad morze i jest całkiem nie najgorszy. Jest potężny zajmuje 22 hektary i dlatego mieli wolne miejsca. Postanawiamy ze zostajemy 3 noce. Camping de Saint Aygulf Plage.
Niestety przytrafia nam się bardzo przerażająca chwila. Rano Kasia jak wychodziła z prysznica z Vincentem, poślizgnęła się na schodach, upadla i straciła przytomność. Luizka przybiegła po tate z jednym francuzem, jego zona była przy Kasi, do namiotu ze mamusi się cos stało. Wezwaliśmy karetkę, chcieli nawet zabierać Kasie do szpitala ale cale szczęście skończyło się na wielkich siniakach, wielkich ranach na łokciu i wielkim strachu. Ufff….